Sytuacja kobiet w IT w 2024 roku
29.09.20215 min
Maciej Olanicki

Maciej OlanickiRedakcja Bulldogjob

Firefox w Ubuntu 21.10 domyślnie jako snap

Wszystko wskazuje na to, że Canonical dalej forsuje snap, jako format dystrybucji aplikacji na Ubuntu.

Firefox w Ubuntu 21.10 domyślnie jako snap

Jedno z największych wyzwań stojących przed producentami dużych linuksowych dystrybucji ma naturę paradoksu. Zjawisko nazywane przez samego Linusa Torvaldsa fragmentacją z jednej strony wywołuje liczne kontrowersje, z drugiej zaś stanowi fundament wolności wyboru, z której systemy linuksowe przecież słyną. I dzięki której są one pierwszym wyborem na stacjach roboczych milionów deweloperów na całym świecie.

Sytuacja zmienia się jednak, gdy producent jednej z najpopularniejszej dystrybucji ma ambicję w sposób mało elegancki zamknąć użytkowników w ekosystemie autorskich usług i narzędzi. Lub gdy tak kluczowy komponent całego systemu, jak demon inicjalizacji, zaczyna systematycznie ekspandować na coraz to nowe obszary zarezerwowane dotąd dla innych składników systemu. 


Ta druga sytuacja miała miejsce około roku 2014, gdy rosnąca liczba dystrybucji jako demona inicjalizacji, wybierała systemd. Choć spór ten już nieco przebrzmiał, to nie ma wątpliwości, że oddalił on najpopularniejsze systemy bazujące na jądrze Linux od UNIX-owej rodziny, z czym niektórzy do dziś nie mogą pogodzić, optując za popularyzacją np. FreeBSD. Po kilku latach można już z pewnością powiedzieć, że bojkot się nie udał, a z systemd korzystają m.in. Ubuntu, Fedora czy Debian.

Klęska urodzaju 

Na horyzoncie rysuje się już jednak kolejny konflikt – tym razem wynika on z konieczności zaimplementowania w dystrybucjach Linuksa nowoczesnego systemu dystrybucji oprogramowania, który zastąpiłby menedżery pakietów połączone z zewnętrznymi repozytoriami. 

Użytkownicy chcą bezpiecznych, skonteneryzowanych aplikacji odizolowanych od systemu, do których dostęp można uzyskiwać równie łatwo, jak w przypadku sklepów z aplikacjami znanymi z systemów mobilnych. Społeczność jest zadziwiająco zgodna, że należy zerwać z koniecznością dodawania do listy źródeł oprogramowania umiarkowanie zaufanych serwerów serwujących paczki DEB czy RPM, których instalacja i tak wymaga pobrania kolejnych zależności. 

Jak to jednak bywa w linuksowym światku, zgody nie ma co do wyboru nowego standardu

O palmę pierwszeństwa rywalizuje rozwijany przez Canonical na potrzeby Ubuntu format snap oraz format flatpak popularyzowany przez Red Hat. Mowa zatem o graczach największego kalibru, dużych i sprawnie monetyzujących swoje oprogramowanie korporacjach, których produkty znajdują zastosowanie na stacjach roboczych, serwerach i w usługach chmurowych. Dość powiedzieć, że Ubuntu jest w chmurze Microsoft Azure popularniejsze od Windowsa, a w rezultacie prac nad swoim Enerprise Linuksem i Fedorą Red Hat ma bodaj największy wpływ na to, w jakim kierunku rozwijane są kluczowe składniki systemów bazujących na jądrze Linux. 

Można się także pokusić o stwierdzenie, że formaty snap i flatpak mają ze sobą wiele wspólnego pod względem architektury. W obu przypadkach mamy do czynienia z paczkami zawierającymi odizolowane od systemu piaskownice, w których oprócz samego oprogramowania znajdują się także wszelkie niezbędne do jego uruchomienia biblioteki, co eliminuje konieczność stosowania zależności. W obu przypadkach otrzymujemy także nowe menedżery pakietów oraz narzędzia deweloperskie.

Canonical stawia na centralizację

O ile jednak struktura samych paczek jest porównywalna, tak założenia stojące za ich dystrybucjami znacząco się różnią. W przypadku flatpaków nacisk postawiono na rozproszenie. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby swoją instancję flathuba (taką nazwę noszą sklepowe serwery) uruchomił każdy zainteresowany. Red Hat nie ma ambicji tworzenia jednego, zunifikowanego, centralnego czy oficjalnego repozytorium, a raczej skupia się na dostarczeniu deweloperom narzędzi, dzięki którym to oni będą mogli rozpowszechniać swoje aplikacje wśród końcowych użytkowników, mieć kontrolę nad aktualizacjami czy kanałami publicznych testów. 

Zgoła inaczej do kwestii podchodzi Canonical, co w ciągu ostatnich miesięcy jest szczególnie odczuwalne. Nic także nie zapowiada, aby producent Ubuntu miał zejść z kursu, który wielu komentatorów już dziś określa jako kolizyjny. 

W przeciwieństwie do Red Hata, korporacja szefowana przez Marka Shuttlewortha ma ambicję sama administrować sklepem z paczkami snap, który byłby wyłącznym oficjalnym źródłem oprogramowania na Ubuntu. Robi także wiele, by – delikatnie mówiąc – spopularyzować swój nowy standard, o którym śmiało można powiedzieć, że jest oczkiem w głowie tej organizacji. 

Rzecz w tym, że w Ubuntu nadal swobodnie można korzystać z tradycyjnych metod dystrybucji oprogramowania, a zatem menedżera APT, oficjalnych repozytoriów i „prywatnych”, dodawanych przez samego użytkownika, serwerów PPA. Canonical zdaje sobie bowiem świetnie sprawę, że ich wyłączenie poskutkowałoby katastrofą – szybko na jaw wyszłyby braki w oficjalnym sklepie z paczkami snap, a sprawne przeportowanie wszystkich programów dostarczanych dotąd w paczkach DEB zdaje się dziś mało prawdopodobne.

W rezultacie Canonical ucieka się do nachalnej promocji formatu snap oraz – nazwijmy rzeczy po imieniu – wymuszaniu na użytkownikach instalowania paczek snap. Dotąd bodaj najbardziej kontrowersyjny zabieg przeprowadzono z użyciem przeglądarki Chromium. Producent Ubuntu podmienił paczkę DEB z Chromium w oficjalnym repozytorium. Po zmianach, gdy użytkownicy decydowali się zainstalować Chromium, tak naprawdę pobierali oni paczkę DEB z… przekierowaniem do pobrania snapa. 

Powodem miała być nierentowność utrzymywania obu formatów jednocześnie, jednak ta argumentacja nie przekonała użytkowników. Ci byli bowiem zaskoczeni, że system, po wydaniu polecenia instalacji Chromium przez APT, robi coś innego, niż oczekiwał od niego użytkownik. Sytuacja wzbudziła na tyle duże kontrowersje, że zespół rozwijający bazującą na Ubuntu dystrybucję Linux Mint zdecydował się całkowicie usunąć pakiet z „przekierowaniem” do snap opracowany przez Canonical i opublikował w repozytorium autorską paczkę Chromium.

Historia lubi się powtarzać

Zapowiada się na to, że już wkrótce będziemy mieli do czynienia z podobną sytuacją, a być może nawet jeszcze bardziej złożoną, gdyż Canonical chce, by w Ubuntu w postaci paczki snap występowała domyślna przeglądarka internetowa, Firefox. 

O ile bowiem Chromium każdy może doinstalować na własne życzenie, tak Firefox od lat jest jednym z najważniejszych programów użytkowych preinstalowanych w systemie. Zmiany mają nastąpić już w kolejnej wersji systemu, która premierę będzie miała lada moment, a samo ich zgłoszenie zostało dorzucone do nowego wydania rzutem na taśmę, w trybie Feature Freeze exception. Jest to wyjątek od okresu, w którym do systemu nie są już dodawane nowe funkcje, lecz wyłącznie udoskonalane te już opracowane. To rodzi obawy społeczności, całkiem zresztą uzasadnione. 

Ta bowiem zastanawia się między innymi nad wydłużonym czasem niezbędny na uruchomienie programu oraz przyrostem wielkości przestrzeni dyskowej, którą zajmować będzie przeglądarka. Wątpliwości budzi także mechanizm automatycznej aktualizacji paczek snap, które mogą skutkować wymuszaniem ponownego uruchamiania Firefoksa. 

Na krytyczne głosy odpowiadają przedstawiciele Canonicala, jednak robią to nad wyraz ostrożnie. Ken VanDine zajmujący się w korporacji utrzymywaniem między innymi firefoksowego silnika Gecko na pytanie, czy Firefox w postaci paczki snap będzie powolny, odpowiada lakonicznie: „nie chemy, aby taki był”. 

W praktyce będziemy mieli to okazję sprawdzić już w październiku, jednak zabiegi producenta Ubuntu są zwiastunem nachodzących w najpopularniejszej dystrybucji Linuksa zmian. Nie bacząc na środki, nawet kosztem wydajności poszczególnych komponentów, Canonical będzie chciał przejąć kontrolę nad dystrybucją oprogramowania, sklepem i aplikacjami. A to coraz bardziej oddala Ubuntu od elementarnych założeń leżących u podstaw systemów GNU/Linux.

<p>Loading...</p>