Sytuacja kobiet w IT w 2024 roku
2.12.20214 min
Maciej Olanicki

Maciej OlanickiRedakcja Bulldogjob

Nowoczesne formy spieniężania open source mogą być ryzykowne

Rozwijanie oprogramowania udostępnianego na wolnych licencjach jest coraz popularniejsze. Jego spieniężanie może się jednak okazać wyzwaniem. Zwłaszcza dla niezależnych deweloperów i mniejszych zespołów.

Nowoczesne formy spieniężania open source mogą być ryzykowne

W pierwszej części naszego omówienia metod spieniężania pracy nad oprogramowaniem open source skupiliśmy się w głównej mierze na przygotowaniu się do tego przedsięwzięcia, ocenie ryzyka, ale także na bardziej tradycyjnych modelach. W tej natomiast więcej uwagi poświęcone zostanie omówieniu mniej oczywistych sposobów zarabiania na open source, które jednak mogą okazać się równie intratne.

Hybrydowe licencjonowanie

Twórcy oprogramowania open source narażeni są na to, że rozwijany przez nich produkt zostanie poniekąd zawłaszczony przez inną organizację i spieniężony. I to całkowicie zgodnie z licencją, a w pewnych przypadkach także bez konieczności jakiejkolwiek formy wynagradzania twórców pierwotnego produktu. Siłą rzeczy wprowadzono zatem rozwiązania, nierzadko kontrowersyjne, które mają na celu  zabezpieczyć interesy producentów oprogramowania open source.

Jednym z nich jest stosowanie hybrydowego modelu licencyjnego. Po rozpowszechnieniu się usług chmurowych dostrzeżono pewne braki w licencjach zaakceptowanych przez Open Source Initiative. Przez lata twórcy oprogramowania open source z powodzeniem korzystali z licencji Affero General Public License, która sformułowana została na potrzeby oprogramowania serwerowego. Błyskawiczny wzrost potęgi usług chmurowych Amazonu, Microsoftu czy Google szybko wykazał jednak braki AGPL w konfrontacji z środowiskiem chmurowym.

Tak narodził się pomysł stosowania licencji hybrydowych, co zazwyczaj przybiera formę stosowania zatwierdzonych przez OSI warunków z pewnym wyłączeniami. Może to przypominać model open-core, o którym pisaliśmy w pierwszej części omówienia, jednak występują tu zasadnicze różnice. Twórcy oprogramowania nie rozdzielają go na komponenty, lecz ograniczają możliwość jego bezpłatnego wykorzystania. W rezultacie nic nie stoi na przeszkodzie, aby zastosować dowolną licencję open source zatwierdzoną przez OSI z wyłączeniem wdrożeń np. w SaaS.

Taki stan rzeczy rodzi jednak kolejne wyzwania. Przede wszystkim wariacje wolnych licencji nie są tożsame z samymi licencjami, przez co twórcy nie mogą oficjalnie twierdzić, że rozwijają oprogramowanie open source. To jednak kwestia „ideologiczna”, poważniejsze są komplikacje praktyczne. Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, aby ktokolwiek sforkował kod i wykorzystał jego ogólnodostępny wariant w dowolnej usłudze, omijając w ten sposób ograniczenia narzucone przez produktów.

Sytuacja ta może brzmieć absurdalnie, ale tak właśnie stało się z Elasticsearch w chmurze Amazonu. Producent popularnego silnika wyszukiwania zastrzegł wykorzystanie kodu w usługach chmurowych, de facto rezygnując z open source. W odpowiedzi Amazon w 2019 roku sforkował cały kod i rozwija go niezależnie od Elastic jako Open DIstro for Elasticsearch. Koniec końców to pierwotni twórcy Elasticsearch jak na ironię wystąpili jako ograniczający wolności licencji open source, zaś Amazon na wybawcę, który zapewnił nieograniczony dostęp do wyszukiwarki.

Software-as-a-Service…

…czyli fight fire with fire. Skoro dostawcy SaaS śmiało poczynają sobie z wolnym kodem, to dlaczego nie wykorzystać w spieniężaniu owoców swojej pracy ich metod? Zwłaszcza że model ten wygodnie można łączyć z omawianym w poprzedniej części spieniężaniem hostingu. Coraz częściej oczywistością jest dla nas, że korzystamy z usług, a nie produktów i płacimy za nie w abonamencie, a nie jednorazowo przy zakupie. Godzimy się na to, bo w zamian systematycznie otrzymując nowe funkcje i poprawki. I nierzadko nie mamy innego wyboru.

Subskrypcje nie tylko zapewniają stały przychód, bez obaw o płynność finansową, ale także pozwalają na gradację. Swobodnie można przecież łączyć SaaS z modelem open-core czy wspomnianym już pobieraniem opłat za hosting. Warianty produktu można zróżnicować choćby przez wielkość dostępnej pamięci masowej, liczbę dostępnych baz danych czy instancji. Rosnąca popularność usług subskrypcyjnych w zasadzie w każdym obszarze szeroko pojętego IT, także na rynku konsumenckim, jasno dowodzi, że na SaaS da się zarobić.

Crowdfunding i venture capital

Finansowanie społecznościowe i zabieganie o pieniądze inwestorów to metody, które szczególnie spopularyzowały się w ostatniej dekadzie wraz ze wzrostem zainteresowania inwestorów startupami. Jest to nieoczywista, lecz coraz chętniej wykorzystywana metoda spieniężania inicjatyw, również rozwoju oprogramowania. Efekty można spostrzec w codziennej pracy. Coraz częściej instalacja pakietu przez np. npm wydrukuje nam także informacje o tym, jak wspierać można autorów oprogramowania.

Osobną kwestię stanowi finansowanie modelu venture capital, w którym przed rozpoczęciem projektu poszukiwani są inwestorzy „wynagradzani” udziałami. Co prawda ogromną popularnością ten model cieszy się przede wszystkim w płodnej w startupy Dolinie Krzemowej, ale coraz częściej o uruchomieniu akcji VC słyszy się także w Polsce. Finansowanie venture capital zdążyło się już zresztą pokryć złą sławą za sprawą Elizabeth Holmes i jej spółki Theranos, która pozyskiwała fundusze na niemożliwe do skonstruowania urządzenia automatyzujące morfologię krwi. Zachwyceni charyzmatyczną kobietą inwestorzy wyłożyli fortunę na produkt, który nigdy nie mógł powstać.

notstonks

W obu przypadkach nietrudno o refleksję, że nowoczesne metody spieniężania pracy są dość ryzykowne. W przypadku crowdfundingu nie możemy bowiem oczekiwać jakiejkolwiek gwarancji, że znajdzie się choćby jedna osoba chętna wynagrodzić ciężką pracę, o czym dotkliwie przekonali się choćby twórcy WinRAR-a. Trudno przecież opracować solidny biznesplan wyłącznie na bazie nadziei i wary w altruizm użytkowników. Z kolei poszukiwanie inwestorów, którzy zdecydują się na finansowanie projektu „w ciemno”, wymaga niebywałych umiejętności przekonywania, całego mnóstwa miękkich umiejętności, co dla wielu będzie przeszkodą nie do pokonania. Rozwiązaniem nie jest też outsourcing tychże umiejętności, o czym świadczą losy braci McDonaldów.

Ciężki kawałek chleba?

Z całą pewnością poleganie wyłącznie na przychodzie generowanym przez rozwój wolnego oprogramowania może być nie lada wyzwaniem. Można tu jednak dostrzec mechanizm kuli śnieżnej i to pozytywnej dla samego producenta oprogramowania.

Wolne i darmowe (w jakimś zakresie) oprogramowanie ma znacznie większe szanse zyskać popularność niż narzędzia od początku rozwijane jako produkty komercyjne. A jak wspomnieliśmy w pierwszej części artykułu, popularność równa się szansom na komercyjny sukces całego przedsięwzięcia. Umiejętne przeplatanie różnych modeli finansowania prac może się okazać strzałem w dziesiątkę, jeśli uda się dostosować je do właściwości konkretnego produktu i profilu jego użytkowników.

<p>Loading...</p>